– Mount Everest!
– K2!
– Mount Everest!
– K2!
Od wczoraj to nasza osobista wyliczanka. Taki sekretny pojedynek, który rozumiemy tylko my. Która góra jest najpiękniejsza? Dla Miłosza Mount Everest. „Bo jest najwyższy!”. Dla mnie K2 – pragóra. Ta, na której wszyscy wzorują się rysując toporne szkice gór. Ale po kolei.
Wczoraj miałam zamiar zabrać młodego na spacer po parku i karmienie kaczek, ale pogoda miała inne plany. Zrobiło się naprawdę zimno, ze słynnym kieleckim wiatrem i mokrym śniegiem. Trzeba było wymyślić coś innego, żeby jakoś względnie miło dotrwać do pory spania. Ostatnio mieliśmy trochę cięższych momentów w trakcie chorób – spędziliśmy ze sobą prawie cały miesiąc, razem 24/7. W takiej sytuacji łatwo o napięcie, nerwy i znudzenie sobą nawzajem. Dlatego teraz dmucham na zimne, żeby to zniechęcenie nie wróciło. No ale pomysł z kaczkami upadł. Kombinuj, matka.
Przypomniało mi się, że ostatnio w chwili zwątpienia co do moich zdolności pedagogicznych zaczęłam grzebać w internecie w poszukiwaniu sposobów na poprawę relacji z dzieckiem. Jeden z patentów brzmiał: „podziel się z dzieckiem swoją pasją. Dla niego większą przyjemnością od zabawy w coś, co cię wyraźnie nudzi będzie zrobienie czegoś, co ci się podoba”. Kocham Himalaje. Co prawda tylko z pozycji kanapowca, który ogląda wszystkie dokumenty o himalaistach i czyta ich biografie, ale mam nadzieję, że kiedyś uzbieram na bilet i trekking. Zobaczę na własne oczy K2, południową ścianę Lhotse, na której zginął Kukuczka, no i Mount Everest, najwyższą górę świata. Ostatnio mimochodem powiedziałam Miłoszowi, że chciałabym polecieć w Himalaje. I dosłownie kilka dni później młody oglądał Scooby-Doo o śnieżnym potworze. A tam Himalaje i yeti! Od razu skojarzył. „Mama, twoje Himalaje! Pojedziemy tam?”. Aż się wzruszyłam. Zapewniłam młodzieńca, że jak będzie starszy, to oczywiście. Koniec tematu. Ale gdyby tak go teraz odkurzyć?
Składniki na wieczór himalajski:
1. Herbata himalajska (czyli dowolna herbata, o której mówimy z namaszczeniem, że jest HIMALAJSKA. U nas żeń szeń, więc idealnie 😉 )
2. Lizaki himalajskie (łyżeczka miodu do oblizywania)
3. Koc himalajski (gruby i ciepły, żeby nie zmarznąć)
4. YouTube.
Zakopaliśmy się pod kocem i zaczęłam wyszukiwać sensowny program. Miały być Himalaje, ale wyskoczył mi dokument o poszukiwaniu Yeti. Reakcja małego była na tyle entuzjastyczna, że uległam. Trwający 50 minut film nagrany przez Planete, z badaniem DNA i naukowcami wypowiadającymi się na temat sekwencjonowania, struktury i hybrydyzacji. A moje dziecko ogląda i jest zainteresowane 😮 Skończyło się yeti, włączyłam krótki film z prezentacją ośmiotysięczników. Mówiłam małemu, który jest który, opowiadałam o tym, którzy Polacy na nie wchodzili i jak to robili. Wyjaśniłam mu, czym jest czekan, że większość wspinaczy wchodziła z butlami tlenowymi. Słuchał, zadawał pytania. Szok. To wtedy rozpoczął się nasz pojedynek Mount Everest – K2, który trwa do tej pory. Pokazałam mu jeszcze krótki reportaż o pierwszym polskim wejściu na Everest bez butli. Nadal oglądał i jeszcze powiedział, że jak dorośnie zostanie himalaistą i też wejdzie bez butli.
Może to dla Was niezbyt atrakcyjna albo nawet dziwaczna forma spędzania czasu. Może przeczytaliście ten post i jesteście rozczarowani. Ale mnie rozpiera duma, wzruszenie i zadziwienie. Takie rzeczy można robić z czterolatkiem? Takimi rzeczami można się z nim dzielić? Dla mnie świat otworzył się, kiedy miałam prawie 30 lat. Tyle zmarnowanego czasu. A młody, łapiąc zajawkę już teraz może być prawdziwym podróżnikiem i zjechać wszystkie miejsca, na które mnie może nie wystarczyć życia. I niech mu się uda, tyle mu mogę dać – zarazić go pasją i wspierać, jeśli zechce ruszyć stopem w Europę mając 16 lat. A ja w tym czasie pojadę sobie na miesięczny trekking, a co 😉