Najlepsi towarzysze podróży, czyli dlaczego zmieniam facetów jak rękawiczki

Jeśli poczytaliście już trochę moich wpisów na pewno zauważyliście, że regularnie pojawiają się tam nowe imiona lub twarze na zdjęciach. Kolega Czarek, kolega Rafał, kolega Krystian itd. I tak, to naprawdę są tylko koledzy, bo moim zdaniem tak się da. Regularnie jeżdżę na wypady właśnie z facetami, bo… po prostu jest łatwiej.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć kobiety, z którymi dałoby się ruszyć w trasę i nie zwariować. W zasadzie wystarczyłoby mi nawet pół tej jednej ręki. Co więcej, rzadko zdarza mi się w tym temacie ryzykować, czyli proponować wyjazd dziewczynie, której nie znam zbyt dobrze. Jest wysoce prawdopodobne, że okaże się trudna. Znacznie mniejsze są szanse na to, że będzie mi się z nią świetnie podróżować.

Może wynika to z faktu, że sama mam nieco bardziej męski styl zwiedzania. Lubię się zmęczyć, wejść w każdy zakamarek, z przyjemnością ryzykuję, kiedy jest taka możliwość. Zbaczam ze ścieżek, przedzieram się przez pajęczyny, chętniej wybiorę muzeum tortur niż słynny pomnik. Kobiety, które znam (poza chlubnymi wyjątkami, na przykład Iwona) szybko zaczynają marudzić, mówią, że najfajniej będzie gdzieś sobie usiąść i podelektować się statycznym odpoczynkiem. A ja mam wtedy poczucie totalnego konfliktu interesów: jestem w danym miejscu pierwszy raz, albo może zawsze zwiedzałam je wybiórczo i teraz chcę nadrobić. Mam mało czasu i może nigdy więcej tu nie przyjadę, dlatego chcę wszystko i wszędzie. Poczuć klimat, jak najwięcej zobaczyć, chwytać to miejsce pełnymi garściami. Jeśli w takim momencie część ekipy chce sobie posiedzieć, a do tego skłonna jest, jak to kobieta, obrazić się na mnie, że się nie dostosuję i nie przysiądę na D, to łamie mi się serce. Marnuję czas, potencjał, coś mi umyka. Miałam takie sytuacje kilka razy i chciałabym, żeby już się nie powtórzyły.

Stąd właśnie faceci, zmieniani jak rękawiczki 😉 Panowie częściej mają czas. Jakoś łatwiej jest ich wyciągnąć na spontaniczny wyjazd. Zdarza się, że propozycję składam po południu dnia poprzedniego lub nawet w ten sam dzień i nie ma problemu z ogarnięciem się. Wyobrażacie sobie, że dzwonię na chybił trafił do którejś trzydziestoletniej koleżanki i mówię „Szykuj się, za 30 minut jedziemy do Radomia na spacer/na Puławy na obiad/ do Bukowiny Tatrzańskiej na oscypka”? I że nie usłyszę: „Nieee, włosów jeszcze nie myłam/ Obiad gotuję / Kosmetyczkę mam za chwilę/ Dziecko mam przeziębione”? Szanse są praktycznie żadne. Sprawdziłam. (Nota bene, jestem trzydziestolatką samotnie wychowującą dziecko i nie mam podobnych problemów 😉 ) Z facetami zwykle jest albo natychmiastowa pozytywna reakcja (jak z kuzynem Kubą, kiedy zaproponowałam morze), albo chwila marudzenia („a co ty w tym Radomiu chcesz oglądać, mało masz w Kielcach betonu?”) i ostatecznie zgoda. To chyba tylko takie zachowanie pro forma, żeby pokazać, kto tu jest panem sytuacji 😉

W każdym razie z facetami na trasie jest zupełnie bezproblemowo. Mają więcej energii, ciekawości świata, nie strzelają fochów i zwykle chętnie zbaczają ze ścieżek. Ba, z większością z nich udaje mi się nawet całkowicie zejść z kursu, na przykład kiedy na rondzie zobaczymy zjazd na jakieś ciekawe miejsce. Pamiętam sytuację, kiedy z kolegą Rafałem wracaliśmy z Łysej Góry. Piękna pogoda, lato, kielecka wieś. Dojeżdżamy do rozstaju dróg, nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy. Rafał pyta tylko „to co, w prawo czy w lewo?”. Nikt nawet się nie zająknie o włączaniu nawigacji, bo wcale nie chcemy się odnaleźć. Nasz cel to teraz zobaczyć jak najwięcej, przypadkiem trafić na coś wyjątkowego. I w zasadzie udaje nam się to. Mijamy piękne tereny, ale też przejeżdżamy przez Wolę Szczygiełkową – wieś, w której stoi pomnik ofiar hitlerowców (o charakterystycznym wyglądzie – to ptak z rozpostartymi skrzydłami). Co roku odbywają się tu obchody upamiętniające osoby, który zginęły podczas pacyfikacji. Kiedy mówię o tym komuś z mieszkańców województwa świętokrzyskiego, robi wielkie oczy. Jeszcze nie spotkałam osoby, która by o nim wiedziała.

Mam kilku kolegów, którzy chętnie ruszają w trasę, dlatego raz jadę z jednym, raz z drugim, raz z trzecim. Każdy ma nieco inny styl zwiedzania, każdy lubi coś innego. Z jednym mogę połazić po górach, z drugim skosztować wszystkich ciast w cukierni, z trzecim jeździć całą noc, słuchać cykania świerszczy i rano zobaczyć wschód słońca. Dlatego też na moich zdjęciach panuje różnorodność jeśli chodzi o męskie twarze.

Żeby uniknąć zarzutu o generalizowanie – to moja subiektywna opinia, która oparta jest o moje własne doświadczenia. Jasne, są kobiety, które nie marudzą, nie fochują się i z dziką przyjemnością chwytają dzień. Kilka takich nawet chyba znam, ale jeszcze nie ruszyłyśmy razem w trasę, więc nie wiem na 100 procent. Ja jednak trafiam tylko na takich bezproblemowych facetów, dlatego przyzwyczaiłam się, że jak trasa, to raczej w męskim towarzystwie. Bo po co sobie psuć humor albo wyjazd?

Bardzo jestem ciekawa, jak to u Was wygląda. Z kim najlepiej Wam się podróżuje? Jakie macie w tym temacie doświadczenia?

4 comments on “Najlepsi towarzysze podróży, czyli dlaczego zmieniam facetów jak rękawiczki

    1. I nie marudziłabyś mi na trasie? 😉 Szkoda, że mamy do siebie tak daleko. Fajni towarzysze zawsze w cenie 🙂

  1. No niestety mam tak samo jak Ty – o jej patrz to nawet słowa słynnej piosenki. Pod względem spędzania wolnego czasu dobraliśmy się z moim M świetnie. Tylko raz na weekend zabraliśmy znajomych…i powiem Ci, że to był o ten jeden raz za dużo. Wyjeżdżając na krótki wypad ok. 2-3 dni korzystamy z dobrodziejstw „obcego” terenu od rana do wieczora. Wstajemy rano, jemy śniadanko i w drogę, w międzyczasie jakiś obiad i znowu zwiedzanie i tak do wieczora. Po prostu jak już gdzieś jedziemy, a do niedawna wykorzystywaliśmy każdy długi weekend, to staramy się wykorzystać go w 100%. Ja nie lubię tracić czasu na spanie, marudzenie, siedzenie w ogródkach piwnych kiedy jest tyle miejsc do zobaczenia. Lubimy też zbaczać z trasy, zobaczyć coś niekoniecznie po drodze. Pomimo, że nie jesteśmy zagorzałymi katolikami, to bardzo lubimy oglądać obiekty sakralne. Nasi „znajomi” niestety nie rozumieli tego. Dlatego już nigdy więcej nikogo nie zabieramy ze sobą na żadne nasze mikro wyprawy. Ze względu na brak środków finansowych żeby pozwiedzać trochę świata jeździmy po Polsce. Z każdej takie wycieczki przywozimy sobie dzwonek, najładniejszy i największy mam z Krakowa, weszłam przypadkowo do sklepu typu „wszystko za 4zł” i wyniosłam 30cm dzwonek, M aż się oczy zaświeciły. Teraz już po przeprowadzce na własne włości zrobimy sobie swego rodzaju „ołtarzyk” – drewniana mapa Polski do wbijania mikro znaczników z datami, a pod spodem półeczki na nasze dzwoneczki.

    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, na Twój blog trafiłam przypadkiem, bardzo miło się czyta Twoje wpisy no i nie ukrywam, że są dla nas również inspiracją w zwiedzaniu naszego kraju.

    1. Moi ludzie! Idealni towarzysze podróży! 🙂 Jeśli zapuścicie się na ziemię kielecką, chętnie Was przenocuję i pokażę takie mniej znane perełki. Mapa i dzwoneczki to super pomysł! Ja zbieram magnesy i wsuwam zagraniczne/regionalne słodycze 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *