Myślę, że już czas na najbardziej hejtogennego posta, jakiego zdarzy mi się tutaj popełnić. Chcę to już mieć za sobą 😉 Jestem Couchsurferem. Nocuję u innych Couchsurferów, a oni od czasu do czasu śpią u mnie. Tak, obcy ludzie udzielają mi schronienia na obczyźnie, a ja udostępniam mój pokój gościnny innym obcym ludziom. Groza. Zaczęło się podczas mojej wyprawy do Danii, o której nieco później (wpis możecie przeczytać tutaj). Już na miejscu założyłam profil na CS i zaczęłam zagadywać mieszkańców Århus o nocleg. Nie miałam żadnych referencji i prosiłam o miejsce dla… czwórki Polaków. Na już. I wiecie co? Po pięciu minutach dostałam krótką wiadomość: „Ok, come”. Tak po prostu. Tę noc spędziliśmy w domu, w którym był tylko jeden młody chłopak o duńsko-szwajcarskich korzeniach – Alex. Niższy i chudszy niż każdy spośród uczestników wyprawy. Alex nie miał żadnego problemu z tym, żeby nas wpuścić, a nawet zostawić samych rano, kiedy wychodził do pracy. Poczęstował nas nawet duńskim piwem, które do tanich nie należy. I nie chciał za to ani grosza.
Nie minął miesiąc od mojego powrotu z Danii, kiedy dostałam na CS pytanie, czy mogę przenocować trójkę studentów ze szkoły filmowej z Litwy: Danieliusa, Ievę i Tomasa. Nigdy nie miałam okazji porozmawiać z żadnym Litwinem, więc odpisałam w sekundę. „Sure!”. Wszyscy troje mieli referencje od osób, u których nocowali przez ostatnie lata. Same pozytywne rekomendacje – spali, wszystko było ok, nikt nikogo nie okradł, nie napadł. Całą trójkę miałam już w znajomych na Facebooku – profile były aktywne od lat, wstawiali zdjęcia, inni ludzie im je komentowali. Wszystko w normie. Poprosiłam tylko mojego brata, żeby odebrał ich z dworca PKP, pokazał miasto wieczorem, kiedy usypiam Miłosza i nie mogę wyjść z domu i został u mnie na noc. Przyjechali do domu kiedy już spałam i też się położyli. Spotkaliśmy się rano. Ja, Litwini i Miłosz. Mój 3,5-letni syn, który za nic sobie miał mamine próby nauczenia go angielskiego. Ja pytałam „What’s your name?”, na co słyszałam „Mama, przestań, to głupie”. Aż tu nagle młody usłyszał, że ci fajni goście też tak mówią. Nawet więcej – oni mówią tylko tak i nie rozumieją jego „pobaw się ze mną” albo „podaj mi to”. Efekt? Miłosz zaczął się uczyć angielskiego 🙂
Danielius, Ieva i Tomas spędzili z nami dzień i pojechali dalej, do Krakowa. Nic nie zginęło, nikomu nie stała się krzywda, a my zostaliśmy z workiem genialnych słodyczy o nazwie Linas (krówki z siemieniem lnianym). I zaproszeniem do Wilna, z którego już skorzystałam – relacja tutaj. Potem był Nikita. Mieszkający w Dortmundzie fotoreporter z Petersburga. Wybierał się do Kielc na targi zbrojeniowe MSPO, żeby zrobić z nich fotorelację. Spytał, czy przygarnę go na trzy noce. Zgodziłam się. Przywiózł ze sobą moje ukochane cukierki lukrecjowe z chili, a dla Miłosza replikę VW Garbusa. Mały do dziś pyta mnie czasem „Mama, a kiedy znów przyjedzie Nikita?”. Dalej Ivan – Czech z Ostravy. Jako dziecko przejeżdżał koło zamku Krzyżtopór w Ujeździe i koniecznie chciał go zwiedzić. Przyjechał do Kielc stopem i spytał, czy mogłabym go tam zabrać. Pojechaliśmy we trójkę. Ivan poszedł zwiedzać w swoim tempie, my z Miłoszem biegaliśmy po lochach udając, że to labirynt. Na szczęście było już grubo po sezonie, do tego padał deszcz, więc nie przeszkadzaliśmy turystom 😉 Dima – ukraiński artysta wybierający się na targi rękodzieła w Kielcach. Dwie noce. Wspólne pieczenie pierniczków i lepienie miseczek z masy solnej. Chłopak do rany przyłóż. Bawił się z Miłoszem jak z własnym dzieckiem, mały miał świeczki w oczach, kiedy się żegnali. Korciło mnie, żeby dać zdjęcie z Dimą jako główne w tym poście, ale nie chciałam go indeksować z hasłem „morderca”. No ale w środku już może być 😉
Z Couchsurfingiem jest trochę tak, że krytykują go przede wszystkim ci, którzy nigdy nie spróbowali. Dla mnie to kolejny sposób na poszerzanie świata – goście przynoszą ze sobą opowieści ze swoich krajów, legendy, lokalne smaki, przepisy, wymianę poglądów i zaproszenie do siebie. Radzą mi też, co u nich zobaczyć. Mówią o miejscach, które nie zawsze da się znaleźć w przewodnikach. Miłosz uczy się przy nich języka i otwartości na ludzi. Czyli tego, co jest coraz rzadziej spotykane. Pamiętacie, jak każda kobieta w waszym bloku była ciocią i można było do niej iść? To minęło. Trzymamy się na dystans, każdy pilnuje swojego i boi się obcego. A ja tak nie chcę.
Uff.