Korona Gór Polski i długo, długo nic

Przepadłam na kilka dobrych miesięcy, jakby mnie tu nigdy nie było. Powód dość prozaiczny: nie bardzo miałam o czym pisać. Eksploracje pełne nowych odkryć i szczegółów, które mogłyby Wam się przydać podczas planowania własnych tripów ustąpiły miejsca działalności mało spektakularnej (dla czytelnika): robieniu gór.

Opętała mnie Korona Gór Polski. Zaczęłam ją robić „przy okazji” w ubiegłym roku, ale w 2018 koncepcja stała się dla mnie najważniejszą, najwspanialszą formą spędzania czasu. Pierwszą górę z Korony zrobiłam zdaje się w kwietniu (Skrzyczne) i dalej już poszło. Biskupia Kopa, Mogielica, Kłodzka Góra, Szczeliniec Wielki, Czupel (podobnie jak w przypadku Biskupiej Kopy, tutaj na szczyt wszedł też Miłosz). Niestety, młody przestał podzielać moją pasję do łażenia po szlaku. W tym roku najważniejsze było dla niego morze (którego ja, niestety, nie lubię), no i łażenie po lesie z lupą w poszukiwaniu chrząszczy (to robiliśmy chętnie, ale z takich wypraw nie ma sensu robić wpisów, prawda? 😉 ). Robienie gór uzależniałam więc od tego, czy znajdzie się jakiś chętny partner w czasie, kiedy mały przebywa u ojca. I tak wymienione powyżej szczyty robiłam albo z Majką, albo z Kacprem. Aż pewnego dnia poczułam potrzebę, żeby sprawdzić się sama…

Mój brat Mariusz wrócił z miesięcznego autostopowego tripa po Kanadzie i stwierdził, że razem z kolegą rusza w następną podróż – stopem do Rumunii. Chcieli ruszyć na Podkarpacie, żeby dostać się na Słowację przez Barwinek. I tu zastrzygłam uszami. Miłosz u ojca, pogoda całkiem kusząca (jakieś 28 stopni, słońce, żadnych zapowiedzi, że będzie padać), a strony wspaniałe: bo przecież to już prawie Bieszczady! Zaoferowałam więc, że będę ich pierwszą okazją i wysadzę chłopaków w Rzeszowie. I tak rozstaliśmy się w mieście, w którym się urodziłam, a ja ruszyłam w stronę Ustrzyk Górnych. Cel był tyleż prosty, co ambitny (przynajmniej dla mnie w tamtym momencie). Zaparkować gdzieś na uboczu, przekimać w samochodzie i o 5 rano ruszyć na Tarnicę, żeby móc zdobyć ten szczyt i napawać się boskimi widokami w samotności. Bo o „normalnej” porze najwyższy szczyt Bieszczadów jest bodaj tak samo oblegany jak kolejka na Kasprowy.

Parkingi w Ustrzykach są płatne, i to dość konkretnie. Na tyle, że w sumie niewiele drożej byłoby wziąć sobie po prostu pokój i przespać się w komfortowych warunkach. No ale od czego ma się język i zdolności komunikacyjne? Zagadałam do sympatycznej pani z budki sprzedającej pierogi, a ona tak po prostu zgodziła się, żebym zaparkowała z tyłu za jej przybytkiem. Za darmo 🙂 Ulokowałam się więc w zaciszu budki i ruszyłam na rekonesans. W pobliżu znajdował się szlak na Połoninę Caryńską, więc postanowiłam trochę tam podreptać. Szybko ukazała mi się kamienista rzeka otoczona lasem. Przysiadłam więc pod mostem, zdjęłam sandały, zanurzyłam stopy w naprawdę zimnej wodzie i spędziłam tak ze dwie godziny. Na dworze był ukrop, więc chłód wody był prawdziwym ukojeniem. Zwłaszcza że słyszałam tylko szum i ćwierkanie ptaków, bo turyści zdążyli już zejść ze szlaku. Takie niesamowite uczucie wolności i zjednoczenia z naturą, już na tym etapie wiedziałam, że pomysł na samotny trip był naprawdę dobry!

Na dodatek wracając do samochodu odkryłam, że tuż przy szlaku znajduje się toaleta z ciepłą wodą i gniazdkiem, czyli mam też toaletę, umywalkę, w której będę mogła się umyć, a nawet prąd, żeby podładować telefon. Idealnie! Udało mi się więc umyć, po czym przygotowałam sobie górski strój na poranek, zawinęłam się w śpiwór i szybko zasnęłam. Przebudziłam się na chwilę późną nocą, odsunęłam szybę i zobaczyłam niebo błyszczące od gwiazd. I ta cudowna cisza, kiedy Ustrzyki pogrążyły się we śnie…

5 rano, budzik wyrywa mnie ze snu. Słońce dopiero wschodzi, na zewnątrz półmrok. Ubieram się szybko, pędzę do łazienki, myję zęby i ruszam zdobyć moją górę. Szlak, jak można się tego było spodziewać, jest pusty. I bardzo cichy, nie słychać nawet ptaków. W sumie jedyny dźwięk to mój coraz bardziej przyspieszony oddech, bo szybko zaczynają się przewyższenia i zaczynam się męczyć. Po kilkunastu minutach zdejmuję polar i idę w samym topie, bo robi mi się naprawdę gorąco. W pewnym momencie zdaję sobie sprawę z tego, że przeszłam już porządny kawał, przede mną drugie tyle, jestem zupełnie sama… Pierwsze ukłucie niepokoju, choć do tej pory czułam się wspaniale. Drugie przychodzi, gdy nagle wyczuwam zapach mokrej sierści. Tak, jakby gdzieś obok był naprawdę wielki i naprawdę brudny pies. Mając jeszcze w pamięci opowieści Mariusza o niedźwiedziach w Kanadzie zaczynam więc klaskać, żeby dać znać stworzeniu, które jest w pobliżu, że oto nadchodzę. W sumie klaszczę przez kolejną godzinę, kiedy wreszcie docieram do najpiękniejszego odcinka szlaku – Szerokiego Wierchu.

Za mną widać już cudowną panoramę Bieszczadów, przede mną znajduje się połonina, którą będę wędrować po grani, to schodząc z kolejnego przedwierzchołka, to wchodząc na kolejny, by ostatecznie stanąć obok krzyża i powiedzieć sobie: „Zdobyłam Tarnicę. Sama!”. W górach widzianych ze szczytu, a nie z dołu zakochałam się właśnie w Bieszczadach, kiedy weszłam na Caryńską w 2017 roku. Teraz z całą mocą przypominam sobie, dlaczego tak było. Widoki są po prostu bajeczne. Spokój i majestat gór wciska podłoże, autentycznie mam świeczki w oczach. Teraz każdy krok, choć leje się ze mnie pot, jest jak wielkie zwycięstwo nad strachem i zmęczeniem. W końcu docieram na szczyt i… wściekam się. Nie widziałam żywego człowieka od chwili, kiedy otworzyłam oczy, to miał być mój samotny triumf, a tymczasem na ławeczce z najlepszym widokiem siedzi jakiś koleś i jeszcze suszy sobie ręcznik! Nie wiem, czy bardziej w wyniku szoku czy tego, że ktoś pokrzyżował mi moje ambitne plany nie zachowuję zasad górskiego savoir vivre’u. Bez słowa siadam na innej ławce i pasywno-agresywnie przeżuwam baton proteinowy. Wrrr!

W międzyczasie na szczyt zaczynają wychodzić kolejni zdobywcy. Widząc, że nie ma szans na samotne zdjęcie przy tabliczce z nazwą góry w końcu podchodzę do człowieka, który zepsuł mi mój moment. Robię selfie i nawet na niego nie patrząc rzucam: „Dobra, sorry, ale muszę wiedzieć. Spałeś tu czy wstałeś jeszcze wcześniej niż ja?”. „Nie no, szedłem krótszym szlakiem” – odpowiada, sympatycznie. Ehhh, dobra, złość mi mija. Od słowa do słowa okazuje się, że to mieszkaniec Szczecina, który podróżuje stopem i śpi w hamaku. Właśnie wybiera się na Bieszczadzki Worek, czyli pieszą wyprawę wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej, szlakiem opuszczonych wiosek i cerkwi. Coś wspaniałego! Proponuje, żebym poszła z nim, ale niestety nie mam już czasu na dalsze eksploracje. Na koniec tłumaczę jeszcze mieszkańcowi Szczecina, dlaczego nie byłam kulturalna po wejściu na szczyt, przepraszam, żegnam się i ruszam w dół. Szlak roi się już od piechurów, którzy pozdrawiają mnie i zaskoczeni pytają, o której to wyszłam na szlak. Pewna starsza para patrzy na mnie ze zgrozą, kiedy dowiaduje się, że jestem sama. A ja czuję się jak superwoman. Udało mi się!

Ten pierwszy raz sprawił, że zakochałam się w samotnych wyprawach w góry. W sierpniu w ten sam sposób eksplorowałam Sudety: Wysoką Kopę, Wielką Sowę (znów nocleg obok szlaku), Chełmiec (z przygodami, bo wpadłam w trans i w pewnej chwili zeszłam ze szlaku pieszego wchodząc na rowerowy, przez co nadrobiłam jakieś 20 km), Waligórę (hardcore!), Ślężę i Skalnik. Wszystkie nad ranem, w samotności. Nigdy nie przepadałam za medytacją, ale taki stan oczyszczenia umysłu zaczęłam osiągać właśnie podczas samotnych wypraw w góry. Po zdobyciu szczytu, kiedy schodzę na dół całkowicie się wyłączam i odcinam od wszystkich problemów i myśli. Niesamowity stan! Miałam nadzieję skończyć Koronę w 2018 roku, ale niestety nie zdążyłam. Ostatnim szczytem, zrobionym z Kacprem, był Skopiec w Górach Kaczawskich. Zostało mi więc jeszcze 12 szczytów, w tym cztery najwyższe. Mam nadzieję, że w przyszłym roku zakończę tę misję. A póki co jeszcze jedno górskie wyzwanie przede mną: przerwę świąteczną spędzam w Beskidzie Żywieckim, gdzie mam w planie poćwiczyć się w zimowych wejściach. Znów mam tremę, ale ile radości i dumy daje takie pokonywanie własnych lęków! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *