Na początku mojej „nowej drogi życia” założyłam na swoim prywatnym profilu na Facebooku album ze zdjęciami. Nazwałam go „Catching moments” i zaczęłam tam wrzucać wszystko, co miało dla mnie głębszy wymiar. Niby zwykłe fotki, nic specjalnego dla przeciętnego obserwatora, ale dla mnie cała historia uchwycona w tej jednej chwili.
Wracałam do tego mojego rozrastającego się albumu w trudnych momentach – kiedy dochodziło do przetrzymań Miłosza, kiedy mały wracał od ojca nastawiony do mnie negatywnie, kiedy ścieraliśmy się w sądzie. Te zdjęcia były wtedy jak najcenniejszy skarb. Ważniejsze niż kupienie sobie nowej torebki czy butów, a nawet niż porcja dobrego ciasta (no dobra, połączenie zdjęcia + ciasto sprawdzało się najlepiej 😉 ). I tak jest do tej pory. Nie lubię otaczać się przedmiotami. Nie inwestuję w wypasione gadżety, nie kupuję sprzętu RTV, nie ubieram się w ekskluzywnych sklepach. Rzeczy nie mają dla mnie wartości. Ważny jest dla mnie mój samochód, bo pomaga mi się przemieszczać. Co nie znaczy, że jest szczególnie drogi. Absolutnie nie. Mam poczciwego, ale niezawodnego (tfu!) Focusa.
Do czego zmierzam z tym przydługim wstępem? Ano do krótkiego meritum: dr Thomas Gilovich, wykładający psychologię na Uniwersytecie Cornell opublikował ostatnio pracę o przewadze doświadczeń nad rzeczami materialnymi. Doktor napisał, że ludzie szybko się przyzwyczajają, dlatego nawet najfajniejszy samochód, mebel albo obraz szybko nam powszednieje i przestaje cieszyć. Z kolei krótka wyprawa do obcego kraju czy nawet gdzieś blisko (weźmy chociaż nasze Bieszczady) zostaje w pamięci na zawsze. Wspominamy ją, opowiadamy o niej znajomym, rodzinie, sąsiadom. Nawet nowo poznanym osobom, które pięć lat później mówią nam mimochodem, że właśnie wróciły z, dajmy na to, Cisnej. Wtedy od razu włącza nam się tryb odtwarzania wspomnień i wszystko wraca. Zdarzenia, widoki, smak proziaka, zapach powietrza.
Ten wpis chciałam zilustrować kolażem takich moich (naszych) momentów. Myślałam, że będzie łatwo. Zapomniałam, ile takich właśnie cennych chwil udało mi się przez te dwa lata uchwycić. Nie dość, że ciężko było wybrać tylko cztery do kolażu, to jeszcze spędziłam z tymi zdjęciami całe popołudnie. Tak miło się je ogląda. A jak Wam poszłoby robienie takiego kolażu? Za dużo czy za mało zdjęć? Niezależnie od odpowiedzi, mam dla Was przesłanie: w tym roku zamiast mebli kupcie bilet na samolot albo zatankujcie samochód pod sam korek i ruszcie gdzieś, gdzie jeszcze nie byliście. Zbierajcie chwile!