Małomiasteczkowi. Porzuciliśmy Kielce dla Jeleniej Góry

Ostatnie dwa lata to był prawdziwy bieg przez płotki, z wybojami, radykalnymi decyzjami i strachem o to, co będzie dalej. I rewolucja największa z możliwych: przeprowadzka prawie 500 km od domu. Od kwietnia 2022 roku korzenie zapuszczamy w Jeleniej Górze. I, kurde, jaka to jest zmiana…

  • Ja wiem, że ludzie rzucają wszystko i uciekają w Bieszczady, rozumiem i szanuję. U nas zastosowaliśmy półśrodek
  • Nie rzuciłam pracy i nie żyjemy w głuszy, ale z okna rozpościera się taki widok, że wierzyć się nie chce
  • Na życiową rewolucję zdecydowaliśmy się w kwietniu 2022 r. i dalej nie mogę powiedzieć, że wszystkie trudy za nami. Za to mam całą masę obserwacji, o których mogłabym pisać godzinami. Dla każdego, kto Jelenią zna tylko trochę i tego, kto rozważa taką radykalną przeprowadzkę. Gdziekolwiek

Dwa szalone lata w pigułce

Cały czas jestem Wam winna obszerny wpis o tym, jak budżetowo zwiedzić Koło Podbiegunowe – to była nasza ostatnia wielka wyprawa przed pandemią. Później musieliśmy postawić jeszcze mocniej na lokalność, rezerwaty przyrody i górskie szczyty.

Tamten wpis nie powstał z kilku powodów, ale wszystko zaczęło się od tego, że straciłam pracę. W samym środku pandemii i ogólnego poczucia niepewności, zostałam na lodzie po 10 latach w firmie. Bez żadnej poduszki bezpieczeństwa. Szybka akcja poszukiwania alternatywy i wskoczyłam do innego miejsca, w którym wytrzymałam tylko kilka miesięcy. W moim zawodzie środowisko jest specyficzne, a wyboru wielkiego nie ma. Gdy rozważałam już opcję przejścia na freelance (znów w okresie kolejnej pandemicznej fali i niepewności, czyli pomysł raczej średni), dostałam nową ofertę. Kolejne miesiące upłynęły na wdrażaniu się do zupełnie nowych zadań, uczeniu się, ogólnie rzecz ujmując: na radykalnej zmianie. Dziś jestem już ustabilizowana w tym nowym miejscu, ale cierpię na poważny deficyt czasu wolnego. A mój kochany blog leży odłogiem jak wyrzut sumienia. Bo wierzcie lub nie, ale jego tworzenie dawało mi zawsze mnóstwo radości.

Ale jak to Jelenia Góra?!

Zawodowa rewolucja to jedno. Ta druga jest jeszcze bardziej szokująca, również dla mnie. A wszystko zaczęło się od… turkusowej Multipli (która zresztą dokonała żywota tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy się nią przejechać. Ale ściągnęła nas na krótką chwilę do Wrocławia). W wyniku niewinnego splotu zdarzeń zaczęliśmy coraz częściej bywać na Dolnym Śląsku (a konkretnie w Górach Izerskich). Każdy kolejny przyjazd sprawiał, że mniej chciało mi się wracać do Kielc, czyli miejsca, które nazywaliśmy domem. Miałam tak ja, miał tak Miłosz, miał Kacper. To było jak choroba zakaźna – zachorowaliśmy na ten Dolny Śląsk, wbrew logice i sentymentom.

Zaczęliśmy kombinować na wszelkie możliwe sposoby. Próbowaliśmy nawet swoich sił w przetargu na dzierżawę schroniska młodzieżowego, w którym moglibyśmy mieszkać i wynajmować pokoje. Każde rozwiązanie było z jakiegoś powodu skomplikowane, a my kręciliśmy się w kółko. W końcu dotarło do nas, że możemy zrobić tylko jedno: sprzedać mieszkanie w Kielcach, kupić inne w Jeleniej Górze i zacząć życie od nowa. W praktyce oznaczało to pozostawienie za sobą rodziny i przyjaciół, zmianę szkoły Miłosza, zmianę pracy Kacpra i 6,5-godzinną jazdę z wyjącymi jak karetka kotami, które zdecydowanie nie były zachwycone pomysłem (na szczęście do czasu: zaaklimatyzowały się dosłownie w minutę).

No dobra, ale o co chodzi z tą Jelenią Górą?

Przez Jelenią zwykle tylko przejeżdżaliśmy, żeby dostać się w Góry Izerskie. Miasteczko piękne, poruszające czułą strunę, bo przypomina mi Nowy Sącz. Pierwszą rzucającą się w oczy zaletą Jeleniej Góry jest jednak spektakularna panorama Karkonoszy. Jako człowiek, który całe życie oglądał Tatry z Beskidów, czułam się jak w nowym świecie – poza Śnieżnymi Kotłami i Śnieżką nie byłam w stanie rozpoznać żadnego szczytu. Dziś nazwy wzniesień i wypłaszczeń mogę recytować z pamięci – całą wbijającą w fotel panoramę widzę z okna gabinetu (takiej małej kliteczki na poddaszu, do której uciekam, żeby pracować). Każdego dnia wygląda inaczej. Ba, ona się zmienia w ciągu kilku sekund i zapiera dech. Karkonosze wyostrzone, na które padają promienie zachodzącego słońca. Zmrożone jak Alpy, choć mamy maj i kwitną magnolie. Przykryte chmurami tak, że przypominają majestatyczne Himalaje, z których dumnie wystaje przekaźnik na Śnieżnych Kotłach. Albo, ostatnio, nieśmiała Śnieżka, przykryta trójkątną chmurką – kto nie wiedział, że tam jest, ten mógł pomyśleć, że to tylko… chmura.

Osiedliliśmy się w Jeleniej Górze (w Cieplicach Śląskich Zdrój, ale technicznie jest to dzielnica uzdrowiskowa mieszcząca się w granicach administracyjnych Jelonki), bo wcześniej o takim widoku z okna mogłam tylko marzyć. I bo tak po prostu było najłatwiej – kupić mieszkanie w kamienicy, gotowe do wprowadzenia, zamiast ogromnego przysłupa do generalnego remontu w Górach Izerskich. Przeskok na dolnośląską wieś jest w planach na później. Na razie sycimy oczy Karkonoszami i rozpracowujemy Jelenią od kuchni. I to jest fascynująca przygoda, o której mam w planie Wam opowiadać. Bo nie dość, że to szalenie ciekawe tereny, to jeszcze wejście w małą społeczność jest tak samo karkołomne chyba w każdym miejscu w Polsce. Szykujcie się na historyczne ciekawostki, lokalne smaczki, atrakcje dla dzieci i dorosłych, punkty widokowe, rezerwaty przyrody, rozpracowywanie zaplecza gastronomicznego, no i analizy dotyczące mentalności jeleniogórzan. Dla mnie, człowieka ze Wschodu, ludzi praktycznie innej nacji – zupełnie odmiennych niż ci, wokół których obracałam się przez całe życie. Zaczynamy? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *