Bez czasu, bez pieniędzy – da się tak podróżować?

Nie zawsze jest czas na porządniejszą podróż. Nie zawsze też są na nią środki. Co prawda większość organizowanych przeze mnie mikrowypadów kosztowała niewiele więcej niż samo paliwo, ale to przecież też jest jakaś kwota. W tych pierwszych miesiącach samodzielnego macierzyństwa musiałam mocno przeorganizować swoje życie, żeby wystarczyło mi na opłacenie rachunków, przedszkola, lekarstw i wszystkich codziennych wydatków. Nadwyżek, które mogłabym przeznaczyć na wycieczki w zasadzie nie było. Ale tkwiła we mnie silna chęć, żebyśmy nie siedzieli z Miłoszem w domu, tylko ruszali w świat. A skoro nie dało się w ten chociaż trochę dalszy, trzeba było wykombinować, jak uatrakcyjnić ten całkiem bliski.

W ten sposób w 2015 roku jeszcze przed wakacjami wybraliśmy się na takie oto wyprawy:

1. Do lasu. Dojazd 10 km, w plecaku domowej roboty pierniczki, które wcześniej razem wycinaliśmy foremkami i mleko czekoladowe. Na nogach gumiaki. Na szyi lornetka na wypadek, gdyby przytrafił nam się jakiś dzięcioł, sójka albo jastrząb (wszystkie spotykane na tym terenie). Wysiedliśmy z samochodu, na wszelki wypadek zaznaczyłam jeszcze miejsce startowe w aplikacji na telefonie, żeby się nie zgubić w dziczy (orientacja przestrzenna nigdy nie była moją mocną stroną) i ruszyliśmy biegiem przez las. Miłosz zbierał szyszki i patyki, a ja wdychałam ten najlepszy na świecie zapach wilgoci, mchu, żywicy. Kiedy trafiliśmy na polankę wyjęłam pierniczki i mleko, rozłożyłam płaszcz przeciwdeszczowy, żebyśmy mogli usiąść na trawie i zaczęliśmy jeść. Żadnego zwierzęcia nie udało nam się niestety wypatrzeć, ale ptaki ćwierkały z każdej strony, więc pobawiliśmy się w polowanie z lornetką. Całkowity koszt wyprawy: może z 10 zł. Czas spędzony na łonie natury: 4 godziny.

2. Do parku. Niby taka zwykła rzecz, a mało komu jeszcze się chce. Mieszkamy z małym poza miastem, więc żeby wybrać się do parku musimy ruszyć na wyprawę. Jakieś 10 km. Park jest duży, zielony, znajduje się tam sadzawka, w której pływają łabędzie i kaczki. Tym razem wybraliśmy się bez bagażu, po drodze kupiliśmy tylko bułkę dla ptaków. Dwie godziny spacerowania, odpowiadania na pytanie „jakie to drzewo”, karmienia ptaków i bycia gdzieś indziej niż w domu. Kiedy zgłodnieliśmy wybraliśmy się do świetnej pierogarni tuż obok. Dla mnie z pomidorami i ricottą, dla Miłosza ze szpinakiem. Do tego dla mamy czarna kawa, dla młodzieńca herbata z sokiem malinowym. I kolejne pół godziny spędzone razem, w innym miejscu, radośnie. Koszt: 30 zł.

3. Natura w mieście. Mam to szczęście, że w Kielcach jest kilka miejsc, które trochę rozmijają się z cywilizacją, a bardziej zbliżone są do krajobrazu naturalnego. Czyli takiego, którym przede wszystkim chciałabym karmić Miłosza. Kilka dni w naszym kalendarzu 2015 przeznaczyliśmy właśnie na te miejsca. Był rezerwat przyrody Wietrznia i Ślichowice (imponujące kamieniołomy, otoczone łąkami, po których można pospacerować), była i Kadzielnia, gdzie znajduje się amfiteatr otoczony skałami i jaskinie, kilka lat temu częściowo udostępnione do zwiedzania. Jeszcze do nich nie zeszliśmy, ale są na naszej mapie w 2017 roku 🙂 Poza tym Kielecko-Chęciński Park Krajobrazowy. Piękny kawałek lasów z wytyczonymi szlakami dla piechurów, biegaczy i rowerzystów. Po wspięciu się na pagórki można zobaczyć panoramę Kielc, która Miłoszowi bardzo się podoba. Ja w sumie też złego słowa nie powiem. Lubię to miasto.

4. Dziecko w mieście. I ostatni wariant wycieczkowy przy braku czasu/funduszy. Atrakcje, które można znaleźć we własnym mieście. W Kielcach są to na przykład Manufaktura Słodyczy, gdzie Miłosz mógł samodzielnie zrobić lizaka czy Muzeum Zabawek i Zabawy, a w bardzo bliskiej odległości od miasta też Centrum Nauki Leonardo da Vinci z interaktywną wystawą edukacyjną i warsztatami tematycznymi, skansen w Tokarni czy Oceanarium koło Zagnańska. Podsumowując, w najtrudniejszych finansowo i organizacyjnie pierwszych miesiącach naszej przygody podróżniczej wyszukiwałam właśnie takie sposoby na wyrwanie się z domu i powiedzenie sobie, że przecież ruszyliśmy w świat. I bardzo gorąco polecam taką metodę. Niby te miejscówki nie wyglądają tak imponująco, żeby przypiąć je pinezką na mapie, ale dla nas to były kolejne dni odkrywania czegoś nowego i twórczego spędzania ze sobą czasu. I kolejne zdjęcia, do których teraz możemy wrócić i powspominać.

6 comments on “Bez czasu, bez pieniędzy – da się tak podróżować?

  1. bardzo inspirujące wpisy, życzę Wam wszystkiego dobrego, pokazujesz że jak się chce to można!! taka mama to skarb:)

    1. Bardzo mi miło! Mam nadzieję, że mały myśli podobnie 😉 Pozdrawiam Cię serdecznie, gdziekolwiek jesteś 🙂

    1. Dziękuję i polecam – zmieniłam podejście 2,5 roku temu i od tego czasu przede wszystkim się nie martwię. A to naprawdę zmienia życie. Pozdrawiam serdecznie! 🙂

  2. pokazuj malemu swiat poki mozesz. Ja tak mojego syna wozilam wszedzie,zwiedzalismy Polske piszo ,konno i kolesno,a przewaznie samochodem. okolice Kielc piekne,Krzyztopor byl wtedy za darmo, w ukochanym Kazimierzu nad Wisla bylismy kilka razy. Potem wspolne wypady sie skonczyly- i campingi,i namioty. Jak poszedl do liceum to przestalo go to w ogole interesowac. Jezdzijcie razem poki mozecie,bo to sie potem skonczy,niestety.

    1. Tego się właśnie obawiam i już mi smutno na tę myśl. Podróże z dzieckiem to ogromna satysfakcja. Mam nadzieję, że uda nam się to robić jak najdłużej. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *