Skądś trzeba wyruszyć – Jurapark w Bałtowie

Pozew rozwodowy złożyłam 1 grudnia 2014 roku. Grudzień, styczeń, luty i marzec spędziliśmy z Miłoszem (w przenośni i dosłownie) pod ziemią. A potem zaczęło wychodzić słońce. I pierwsza myśl: a gdyby tak… gdzieś pojechać? Padło na mikropodróż, w końcu to pierwszy raz, eksperyment, nie wiadomo, jak to będzie. Uprzedziłam małego w piątek, że w sobotę rano jedziemy na wycieczkę. Spakowałam herbatę w termosie, dwa zestawy ubrań na zmianę, pampersy na wypadek, gdyby mój świeżo oduczony pieluszek młodzieniec miał zaliczyć wpadkę, banany, wafle ryżowe… I w zasadzie tyle. Ja byłam na nogach, jak zawsze, przed 5 rano. Miłosz wstał dwie godziny po mnie.

W samochodzie byliśmy o 9. Kwiecień, pogoda całkiem przyjemna, chociaż od czasu do czasu zaczynało kropić. Wtedy jeszcze nie czułam się pewnie za kółkiem. Przez 5 lat wysłuchiwałam, jak beznadziejnym jestem kierowcą, jak sobie z tym nie radzę. Wierzyłam. Wklepałam punkt docelowy w nawigację na telefonie i ruszyliśmy. Nie miałam pojęcia, że to właśnie wtedy otworzyłam sobie i Miłoszowi drogę do świata. Ale i tak byłam dumna.

Jurapark w Bałtowie, ok. 80 kilometrów od Kielc. Miejsce, gdzie wśród zieleni skrywają się naturalnych rozmiarów dinozaury, w prehistorycznym oceanarium zobaczyć można (w 3D!) morskie stwory pływające w akwariach, w chatce na kurzej łapce przesiadują uzdolnione artystycznie świętokrzyskie czarownice, a rodzice mogą się napić pysznej herbaty i zjeść ciacho. Może nie najpyszniejsze, ale przynajmniej pięknie wyglądające. Jest tam też stadnina i mini zoo. A możliwość pokarmienia i pogłaskania osłów, kucyków, owiec i kóz to coś, co zarówno młodzi, jak i trochę starsi (no dobra, takie trzydziestki jak ja) lubią najbardziej. No i cud nad cuda, zwierzyniec bałtowski. W prawdziwym amerykańskim school busie można wjechać na górę, gdzie znajduje się safari: dziki, muflony, strusie, żubry, jelenie, alpaki, kozice… Nie wiem, czy podczas tej przejażdżki głośniej zachwyt wyrażał Miłosz czy ja. W każdym razie oboje tak samo entuzjastycznie skakaliśmy od okna do okna, żeby zobaczyć wszystkie te stwory z jak najlepszej perspektywy.

Od tej pierwszej wyprawy w kwietniu, przy 13 stopniach i słońcu na przemian z deszczem byliśmy w Bałtowie jeszcze cztery razy i zawsze było równie fajnie. A ja dzięki tej wycieczce uwierzyłam, że potrafię dojechać samochodem z punktu A do punktu B i z powrotem, a Miłosz nie tylko wytrzyma drogę, ale jeszcze będzie się cieszył, że spędzamy razem czas i oglądamy nowe miejsca. I tak to się zaczęło.

2 comments on “Skądś trzeba wyruszyć – Jurapark w Bałtowie

  1. Wspaniała opowieść i tak jak by moja. Włóczyłyśmy się z córką po różnych miejscach aż znalazłyśmy swoje miejsce na ziemi. Teraz Mała ma siostry i brata, a ja kochającego męża. Wszystko jest możliwe w życiu

  2. Dziękuję! 🙂 My dalej w drodze, ale z uśmiechem na twarzach. I ciągle nowe plany. Pozdrawiam Cię cieplutko!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *